Witajcie!
Wybaczcie, że tak długo nie pisałam, ale wydarzenia dni ostatnich całkowicie wybiły mnie z rytmu, ale już powróciłam! Przeżyłam ten straszny weekend na uczelni i uzbierałam pełny pakiet "autografów" od moich wykładowców :) Póki co idzie świetnie! Ostatni 3 egzaminy już w ten weekend no i tym razem będę musiała poświęcić trochę więcej czasu na naukę. Żeby tego było mało miałam bardzo ambitne plany na wczorajszy dzień, które doszczętnie zrujnowała mi firma Tauron (ta od energii). Przyszli wyłączyć mi prąd, bo jak się okazało mój brat (właściciel mieszkania) nie zapłacił rachunków z kilku miesięcy! Pomieszało mi to szyki do tego stopnia, że musiałam wyładować całą zawartość lodówki i zamrażarki i przewieźć ją do rodziców czyli prawie 90 km od Krakowa. Akurat pech chciał, że zawartość mojej lodówki była dosyć pokaźna i szkoda by było żeby to wszystkie się zepsuło. Jak się jednak okazało pojechałam na marne, bo już kilka godzin po wyłączeniu prąd został włączony ponownie. W sumie nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, bo nie wykluczam, że przynajmniej zrealizuje swoje skierowanie i wreszcie pojadę z tym kręgosłupem do lekarza.
Póki co jednak postaram się uzupełnić moje ostatnie braki w pisaniu :)
Kilka dni temu brak dezodorantu sprawił, że byłam zmuszona udać się do sieci
ROSSMAN na zakupy mimo, że bardzo nie lubię tego sklepu. I tym oczywiście razem kupiłam więcej niż planowałam, bo zawsze tak jest gdy idę robić zakupy w
ROSSMANIE!
Akurat miałam wyjątkowe szczęście i wszystkie produkty, które kupiłam był przecenione :) Takie O! Szczęście w nieszczęściu...
Udało mi się upolować jeden z moich absolutnych numerów jeden za
14,99 zł czyli
BALSAM DO CIAŁA nawilżająco-ujędrniający z firmy
EVELINE COSMETICS, który moja skóra po prostu uwielbia! Z resztą wszystkie balsamy z tej serii są rewelacyjne. Ja osobiście nienawidzę kremów i balsamów, które zostawiają na skórze takie uczucie lepkości więc wybieram zawsze kosmetyki, które mają lekką konsystencję i szybko się wchłaniają. Nie mogłam więc się oprzeć mimo, że w domu mam jeszcze prawie pełny inny balsam z tej linii, ale w końcu jestem kobietą, prawda? Mogę mieć więcej niż jeden balsam na półce ;)
Drugim strzałem w dziesiątkę okazał się balsam do ust
CARMEX. Słyszałam o nim wiele dobrego więc postanowiłam go wypróbować. Akurat dopadłam go za
5,99 więc to żaden majątek, a przy wiecznie pierzchnących ustach przyda się taki specyfik w torebce. Balsam jest faktycznie bardzo dobry, ale używałam chyba już lepszych. Największym minusem jest jego zapach, bo pomieszanie truskawki z miętą daje efekt hmmm... przejrzałych truskawek? :) Bez rewelacji w każdym razie. Jestem jednak w stanie ten zapach zaakceptować, bo balsam ma cudowne działanie. Nawet przy mocno piekących, zaczerwienionych i popękanych ustach przynosi szybką ulgę i działa regenerująco. Ostatnio nie mogłam zwalczyć tej przypadłości, ale
CARMEX wreszcie mi pomógł. Do tej pory stosowałam sztyft
Neutrogeny, ale również rewelacji nie było.
CARMEX jest o niebo lepszy! Następnym razem sięgnę jednak po inny zapach, bo ten wyjątkowo mi nie odpowiada.
Na marginesie dodam jeszcze, że na wszelkie problemy z opryszczką, zajadami i również z pierzchnącą skórą na ustach polecam maść
BLISTEX Lip Relief. Mój chłopak kupił mi ją kiedyś w aptece za namową farmaceutki i od tego momentu nie wyobrażam sobie żeby nie mieć tej maści w swojej kosmetyczce. Kilkukrotnie uchronił mnie przed opryszczką i zajadami, a nawet gdy pierwsze objawy już się pokazały to
BLISTEX Lip Relief bardzo szybko je zniwelował. Dla mnie to
absolutny HIT i numer jeden jeżeli chodzi o pielęgnację ust! Muszę w najbliższym czasie przetestować inne produkty tej firmy, bo do tej pory miałam styczność tylko z Intensywnym
"Lip Relief".
Kupiłam także olejek do masażu
ALTERRA, z którym już się chyba nigdy nie rozstanę! Jest wręcz rewelacyjny i dołączył do mojej półki z absolutnymi
"must have"! Uzależniłam się od jego zapachu, który dodaje mi energii do życia!
Na wielu blogach czytałam o jego zbawiennym wpływie na skórę, ale także...
NA WŁOSY! Postanowiłam zabrać się za
"olejowanie" włosów poprzez wcieranie w nie różnych specyfików. Czynniki takie jak czapka, farbowanie no i oczywiście nieszczęsna trwała, która w tej chwili jest jeszcze na końcach moich włosów nie wpłynęły pozytywnie na moje włosy, które zawsze były dosyć "trudne". Postawiłam więc na intensywniejszą kurację i od kilku dni wcieram we włosy na ich długości olejek
ALTERRA. Muszę przyznać, że po kilku dniach już zauważam różnicę, bo włosy są miękkie, łatwiej się rozczesują i nie elektryzują się tak jak zawsze. Oprócz tego moje przesuszone, puszące się od trwałej końce wreszcie zaczynają odzyskiwać swój normalny, zdrowy wygląd. Ciekawe jak będą wyglądać moje włosy za jakiś czas? Najgorsze jest jednak to, że muszę częściej myć włosy, a bardzo tego nie lubię, ale czego się nie robi dla pięknych, zdrowych włosów?
Pomijając to dobroczynne działanie na włosy,
Alterra działa także cuda na skórze! Dodaje jej jedną kroplę do balsamu i efekt jest widoczny niemal natychmiast. Skóra jest nawilżona, gładka i pięknie rozświetlona. Już nie traci wilgoci tak szybko jak zawsze. Kiedyś stosowałam oliwki dla dzieci, ale teraz chyba przerzucę się na
Alterrę choć kosztuje stosunkowo sporo, bo kupiłam ją za
17,99 zł. Myślę jednak, że jest absolutnie warta swojej ceny i warto w nią zainwestować! Jako entuzjastka kosmetyków naturalnych muszę wypróbować całą linię specyfików tej firmy. Mam nadzieję, że ich działanie również mnie zachwyci.
Na koniec oczywiście kupiłam to po co wybrałam się do
ROSSMANA czyli dezodorant. Ostatnio miałam spore trudności w wyborze, bo wszystkie, które stosowałam do tej pory mam wrażenie, że przestały działać jak należy. Kiedyś uwielbiałam
Lady Speed Stick, potem Rexona,
Garnier Mineral, a w międzyczasie stosowałam również dezodorant
Nivea. Wszystkie w jakiś dziwny sposób przestały działać! Moja Mama ostatnio stwierdziła to samo, więc coś musi być na rzeczy. Zaczęłam więc wypróbowywać inne dezodoranty, bo jest ich dosyć sporo na rynku kosmetycznym. Dla osób takich jak ja, które ćwiczą i często spotykają się z problemem nadmiernej potliwości jest to bardzo ważny wybór, tym bardziej, że ja naprawdę
NIE LUBIĘ SIĘ POCIĆ! Od jakiegoś czasu przestawiłam się właśnie na dezodoranty
FA i działają świetnie! Poprzednim razem stosowałam srebrny
FA Sport, ale teraz wybrałam różowy
Anti-Perspirant z linii
NutriSkin, który akurat był na promocji za
6,99 zł. Niestety zostawia on trochę białych śladów, bo nie zwróciłam uwagi, że nie jest to
"Inivisible Control", który miałam wcześniej. Dodam też, że antyperspiranty
FA mają bardzo ładne i długotrwałe zapachy. Dostępne są w sprayu, sztyfcie i w kulce. Ja najczęściej wybieram sztyfty, bo wystarczają mi na dłużej i nie kleją skóry.
Ogólnie ostatnio przypasowały mi
kosmetyki FA, które przez jakiś czas nie służyły mojej skórze. Teraz często stosuje żele pod prysznic, a także
mydełka FA (siabada siabada!)
niemal jak w słynnej discopolowej piosence ;)
Obiecuję Wam, że będę pisać więcej i jeszcze więcej gdy tylko skończy się ta bieganina za "autografami" na uczelni. Od jutra biorę się za intensywną naukę i mam nadzieję, że wszystko zdam! Zostały mi jeszcze tylko 3 egzaminy więc wiadomo, że większej liczby poprawek mieć nie będę :) To chyba pierwsza sesja, która trwa tak krótko, bo zaledwie 2 weekendy. Oczywiście w przerwach od nauki postaram się pisać, bo mam trochę do nadrobienia...
Tymczasem przesyłam Wam uściski i pozdrowienia, a także troszkę pozytywnego myślenia w dniu dzisiejszym, bo podejrzewam, że u Was aura tak samo szaro-bura jak i u mnie!
NIE DAMY SIĘ! Wiosna już wkrótce :)